Propaganda wspólnotowości contra jedność Kościoła w Tradycji Świętej.

Przy okazji wiosennych Mszy Świętych, które odbywają się w majowych dniach ciepła i pełnego słońca, kiedy wszystko, co żyje odczuwa piękno świata w sposób spotęgowany, nie sposób odnieść się do zjawiska obecnego w posoborowym kościele, którego Tradycja Święta nie znała. Nierzadko Msze Święte są odprawiane ku czci jakiejś najczęściej młodzieżowej wspólnoty, której aktywność budzi się na wiosnę wraz ze zmianą grubych rajstop na lekką sukienkę albo legginsy, czyli współczesną odmianę kalesonów dla dziewczyn. To wybudzenie z zimowego letargu następuje zwłaszcza w okolicach Świąt Zesłania Ducha Świętego. Na takiej Mszy dedykowanej wspólnotom parafialnym w niedzielę, ksiądz opiekun puchnie na ambonie z dumy, że otacza się stadem młódek, z zaangażowaniem prezentujących swoje talenty muzyczne, wokalne a niejednokrotnie także taneczne. Ksiądz prowadzący wspólnotę dla tych kilkunastu osób prowadzi propagandę wspólnoty, najlepiej młodzieżowej, mimo że odbiorcami owego wylewu wspólnotowego entuzjazmu są ludzie starsi, dojrzali, po prostu obecni na niedzielnej Mszy Świętej. Przy tej okazji ksiądz mówi, jak ważne jest uczestnictwo we wspólnocie, zapewnia, że do nieba nie idzie się samemu i nikt nie zbawia się sam, i tak emocjonalnie szantażuje do wstępowania do tej właśnie grupy, która jest jego oczkiem w modernistycznej głowie. I nie chodzi tu bynajmniej o bractwa mając na celu adorację Najświętszego Sakramentu, pogłębianie osobistego życia modlitewnego, urabianie świadomości religijnej, pogłębianie wiedzy o prawdach katolickiej wiary, bo to byłyby cele uniwersalne, dla każdego. Nie o takie zgrupowania chodzi. Widzieliśmy zadowolonego z siebie, napęczniałego od entuzjazmu młodego księdza, któremu żywotne soki krążyły szybko we krwi i pełen tej hormonalnej energii prezentował swoją młodzieńczą werwę na tle wspólnoty gestem, czynem, energicznymi i pewnymi siebie ruchami i słowami, manifestując swoje dobre samopoczucie, zdrowie, wzrost sił witalnych, pewność siebie samca alfa pośród młodzieży ze wspólnoty. W ławkach na jego dobre samopoczucie patrzyli nieliczni starsi mężczyźni, dojrzali ojcowie rodzin, dziadkowie, dojrzałe i starsze kobiety, matki obciążone obowiązkami zawodowymi i macierzyńskimi. Ludzie, spełniający swój religijny obowiązek nie dlatego, że ksiądz ma wspaniały humor na wiosnę, i tryska witalnością pośród podatnej na jego wpływy młodzieży, nie ze względu na „wspólnotę”, w której młodzieńcze zdrowie, energia, nieokrzesanie tak pięknie wygląda w religijnym tle, ale na własną duszę i dusze własnych dzieci, którym ci zwykli ludzie dają przykład szacunku do Boga, przyprowadzając je do kościoła na niedzielną Mszę Świętą. Kierowanie na niedzielnej Mszy Świętej nauki tylko pod adresem młodzieży, czy jakiejś wspólnoty, wyróżnianie młodej i energicznej nieokiełznanej głupoty kosztem poważnych i doświadczonych ludzi, którzy wszelkie koszty rozrywki, zabawy i aktywności owej młodzieży ponoszą, jest niesprawiedliwie, jest pozbawianiem Mszy Świętej koniecznego charakteru powszechności. Msza Święta nie może być używana do propagandy sił witalnych dobrze odżywionego i energicznego księdza, który zachowuje się jak na pikniku, wspólnotowej imprezie i jego pupili. Skoro tyle wspólnot młodzieżowych, to dlaczego brakuje ministrantów? Jeśli tylu młodych we wspólnotach, dlaczego tak marnie wygląda służba liturgiczna, że trzeba sięgać po dziewczyny? Czy właśnie po to pochlebia się młodzieży, żeby jej zwierzęcą siłę użyć do zniszczenia resztek porządku i dyscypliny w Kościele?
Ludzie doświadczeni, obciążeni przychodzą do Chrystusa nie ze względu na jakąś „wspólnotę” ale własną duszę. Szukają powagi ofiary Chrystusa która ich umacnia w ciężkich obowiązkach i ciężarach. Do nich ten młodzieńczy entuzjazm, buta i zarozumialstwo młodości, której się zbytnio przypochlebia nawet w kościołach, nie są przekonujące. Oni wiedzą, ile kosztuje zabawa młodzieży, bo na co dzień ponoszą jej koszty nie tylko finansowe, ale czasem życiowe i brzemienne w skutki. Dojrzali ludzie wiedzą, że dziś Dni Młodzieży, jutro Dni Judaizmu, pojutrze Dni Dumy Gejowskiej, a popojutrze dzień Strajku Kobiet, i na tym wszystkim może pojawić się ta sama żądna rozrywki i rewolucji młodzież. Czynienie z Kościoła miejsca przypochlebiania młodości przez imprezy liturgiczne, Msze śpiewane, grane na gitarze, tańczone i klaskane nie dają dosłownie niczego, dla ludzi poważnych są umęczeniem, w którym nie mogą znaleźć w Kościele tego, czego szukają: adoracji, modlitwy, zetknięcia się z sacrum które pozwoli prześwietlić obowiązki i ciężary życia światłem nadprzyrodzonej obecności Boga, realnie obecnego na ołtarzu. Miejsce modlitwy zamienia się im w miejsce pikniku. Dziś często Msze święte parafialne, dedykowane wspólnotom, to katechumenalnej, to „odnowowej” zielonoświątkowej, to Oazie Rodzin, to innej, stawia zwykłych ludzi na marginesie. Ale jeśli uczciwie spojrzeć, przecież tych „zwykłych” ludzi jest najwięcej, a narzuca się im Msze Święte infantylne, propagandowe, mające reklamować takie czy inne formy wspólnotowe, jakby sama rodzina już nie była wystarczającym i najświętszym miejscem chrześcijańskiej formacji i prawdziwego tworzenia świętości. I tak tworzy się sztuczne i nieautentyczne, wyrwane z realiów życia formy religijnej imprezy wspólnotowej w którą przepoczwarza się Msze święte, będące dumą modernistycznych proboszczów, którzy uważają, że im tego więcej, tym lepiej. Jednak takimi Mszami zamęcza się i lekceważy najzwyklejszych ludzi spokojnie, cicho i konsekwentnie trwających co dzień w twardości i oschłości życia, i w niedzielę na Mszy Świętej, dla których niemal nie ma miejsca pomiędzy celebrowaniem młodzieżowych wspólnot i następującymi kaskadowo po sobie listami Konferencji Episkopatu Polski, ogłaszającymi kolejne, jakże wyjątkowe, a nikomu niepotrzebne programy duszpasterskie na najbliższy rok, miesiąc, tydzień dalszej rozbiórki dyscypliny, obyczajów i liturgii Kościoła, z przerwą na biadolenie o braku powołań.

Nic dziwnego, jeśli się schlebia młodzieży i szuka im kolejnych rozrywek religijnych, że powołań nie będzie, bo jak może młody człowiek pogodzić się po takiej „formacji” z myślą, że prymicje trwają jeden dzień, a reszta to ciężka praca? Dla jednego dnia prymicji nie opłaca się poświęcać całego życia, no chyba, że jest się charyzmatycznym egzorcystą, wtedy żyć się chce. O tym, że dzień prymicji trwa tylko 24 godziny a ciężka kapłańska i niewdzięczna praca całą resztę życia, w niedzielę i na imprezach liturgicznych zwanych Mszami wspólnotowymi, księża nie gadali. I przychodzi życie. Czar prysł. Kościół opustoszał. Marsz LGBT ma więcej atrakcji, więc nic dziwnego, że w kościołach pusto. Imprezy kościelne mają ograniczony charakter, ich atrakcyjność ma granice. Lepiej być sodomitą, impreza niemal ta sama, co na Dniach Młodzieży, a dwulicowości mniej. Choć niektórzy usiłują łączyć jedno z drugim, czemu schlebiająca młodzieży za wszelką cenę hierarchia nie bardzo chce przeciwdziałać, bo bardzo lubi, jak młodzież w Kościele dobrze się bawi i dobrze się czuje.

Msza Święta Wszechczasów jest cudem, ponieważ jako powszechna modlitwa Kościoła jednoczyła ludzi, którzy wspólnie adorowali Boga i wspólnie odczuwali osobiste dotknięcie sakralnej ofiary, tajemnicy. I starzy i młodzi mieli w niej własne miejsce, jednoczyła wszystkich nie odbierając niczego nikomu. Jest cudem, bo jest modlitwą powszechną, a jednak każdemu daje przestrzeń dotknięcia sacrum, adoracji, modlitwy, zetknięcia się w Bogiem w ciszy, intymnie. Kto i gdzie wymyślił coś bardziej doskonałego, co w publicznym nabożeństwie tak doskonale łączy człowieka z Bogiem jako jednostkę, jako jego samego! Tylko na takiej Mszy człowiek może poczuć swoją wartość i godność, nie pośród skandującego tłumu, wspólnotowej zewnętrznej aktywności, pod którą nic się nie kryje, która wiele wartościowych jednostek odstręcza, co widać po skończonej imprezie, kiedy przychodzi samotność, odczucie wielkiej pustki, kiedy proza życia przebije się przez opadające opary podnieceń, zostawiając po sobie uczucie kaca duchowego, dopominającego się o kolejny głębszy haust.

A przecież to właśnie ta normalność od której się panicznie usiłuje ludzi nawet w kościele za wszelką cenę odrywać, ma być sprawdzianem i praktyczną kwintesencją wiary, praktyki katolickiej, przecież to o chrześcijańskie życie we własnym życiu chodzi, a nie o akty taneczno-grająco-śpiewające w kościołach. Zdaje się, że o tym wszelcy imprezowi księża wspólnotowi zapominają, dla takiej idei nie mają propozycji istnienia. Dlatego pogłębiają oderwanie pustej i krzykliwej, okazjonalnej powierzchownej pobożności od realiów życia, zamiast pracować nad zakorzenieniem wiary i doktryny w życiu. To jest żadna propozycja, to jest nędza duszpasterska, to porażka, widoczna w pustych seminariach, na strajkach kobiet i marszach dumy sodomickiej, gdzie młodzież przenosi się sprawnie i niemal bezwiednie, z oazy na uliczne marsze rewolucji.

Ludzie przychodzący na Mszę łacińską, Mszę Wszechczasów, będąc w jedności z całym Kościołem modlili się osobiście, intymnie. Przeżywają oni najważniejszą modlitwę Kościoła, ten centralny dla Kościoła i jego liturgii i modlitwy akt Ofiary Mszy Świętej jako członek Kościoła osobiście, jako jednostka, która mimo bycia w Kościele jest nadal osobną istotą, tę jedyną, którą Bóg pomimo tłumu zauważa osobiście. Niech ktoś teraz powie, że do nieba nie idzie się samemu. Tak może powiedzieć i członek PZPR-u, że Polski komunistycznej nie buduje się samemu. Sodomici także wiedzą, że propagandy nie buduje się samemu i co z tego? W ten sposób organizuje się ludzi nie tylko do dobra. Nic z tego nie wynika. Kościół zawsze uczył o Świętych obcowaniu, o Patronach, o modlitwie, o ofierze, o wynagradzaniu za grzechy innych, o nawracaniu grzeszników. Ale nie o taką wspólnotę chodzi modernistycznym opiekunom wspólnot. Modernistyczna idea wspólnoty jest wspólnotą działań kinetycznych, nie więzią duchową. Czy umierać będziemy we wspólnocie? Jakim prawem ksiądz może odważyć się nadużywać tych słów jako naganiacz do posoborowych wspólnot, jak przy śmierci człowieka, mimo wszelkich wspólnot, nie ma nikogo, kto zechce być przy umierającym, i po prostu potrzymać go za rękę, kiedy odchodzi. Nie ma pewnego siebie księdza, żeby dał ostatnie namaszczenie, jak coś się wydarzy, i człowiek często umiera z powodu choroby, czy nieszczęśliwego wypadku, całkowicie sam. Członkowie wspólnot także. Czy takiemu księdzu od „wspólnoty” w ogóle przyjdzie do głowy zmierzyć się z kalectwem, śmiercią, brakiem „radości w Duchu Świętym” kiedy nagle w życiu przestaje być wesoło? Każdy umiera osobno i sam idzie na Boży sąd, gdziekolwiek idzie: do nieba, piekła czy czyśćca, i czy to księdza „wspólnotowego” w ogóle obchodzi, że tak przedstawiając modernistyczną ideę wspólnoty po prostu ludzi okłamuje?
W posoborowym wydaniu „wspólnoty” każdy idzie do nieba osobno. O ile idzie do nieba. Wspólnoty przy nim na pewno nie będzie, kiedy przyjdzie mu umierać. Oby chociaż w tej samotności umierania otrzymał sakramentalną pociechę. O ile wspólnotowi księża uznają to za ważne, bo może każdy we wspólnocie idzie prosto do nieba?

Ale zanim jeszcze członek wspólnoty pójdzie, jak to ksiądz powiada, wspólnie do nieba, wielu po takim duszpasterstwie, nie mogąc pogodzić ideologii „radości w Duchu Świętym” z realnym życiem kończy u psychiatry, albo traci wiarę. Albo przechodzi z imprezowej wiary do poważnej dorosłości, gdzie wyćwiczone na wspólnocie kompetencje nie dają niczego dla realnych spraw, więc w ogóle nie wpływają na życiowe postawy i decyzje. Wspomina się owe wspólnoty jako czas dobrej zabawy. Czy to wystarczająca oferta dla kształtujących się ludzi ze strony duszpasterzy?

Jakże próżne i puste są novusowe pogadanki mszalne, duszpasterstwa młodzieżowe gitarowe, śpiewające i tańczące, nie odnoszące się do rzeczywistości. Dla zwykłych ludzi miejsca jest coraz mniej. Dla nich nie ma kazań, dla nich nie ma poważnych nauk, dla nich nie ma miejsca, nie ma nauki o doktrynie, choć na ich barkach spoczywa tak naprawdę ciężar utrzymania Kościoła a nie na ich niedojrzałych pociechach, którym w niedzielę organizuje się imprezę w Kościele, we wspólnotach przypochlebia, o których zabiega przez dni młodzieży, jak inni przez dni dumy gejowskiej, dni strajku kobiet, i inne imprezy pełne radosnej i nieokiełznanej tryskającej siły hormonalnej zarozumiałej młodości, oczywiście eksplodującej jedynie we wspólnocie, czy tłumie.

Tym bardziej ceni się świętość i wielkość eliminowanej dziś Mszy Świętej Piusa V, bowiem ona nie dzieli na lepszych i gorszych, nie przymusza i nie szantażuje nikogo, nie marginalizuje starszych tylko dlatego, że ich fizjologia nie znosi wrzasku i skakania, nie nadaje się do gwałtownych ruchów i nie wygląda tak atrakcyjnie w rozkroku na ołtarzu.

Msza Święta Tradycyjna nie przypochlebia młodości kosztem starości, ale ją poucza i kształtuje. Nie wyśmiewa starości, ale ją uszlachetnia i umacnia. Nie obiecuje nierealnej wolności od cierpienia ale uzdalnia do ofiary. Nie schlebia poruszeniom fizjologii ale je podporządkowuje woli i duchowi. Jest ona powszechna i uniwersalna. Ktoś z nizin zawsze znajdzie w niej podniesienie własnej natury do rzeczy wyższych. Ukształtowana duchowość zyska i wzmocni siły ducha i intelektu. Niedojrzałość ukierunkuje ku dobru i pięknu, dojrzałość umocni w dobrym i wyposaży w oręż ku obronie. Każda dusza jest w stanie godnie i intymnie przeżyć spotkanie z Bogiem w tej powszechnej i najważniejszej modlitwie Kościoła. Nikt nie jest wykluczony, nikt nie jest szantażowany, nikt nie jest zawstydzany niczym, poza grzechem, złem, moralną, duchową brzydotą, która jak cień pogłębia się wobec światła prawdy i czystości, jaką jest realnie obecny Chrystus promieniujący z Liturgii świętej, powszechnej i apostolskiej, uniwersalnej i autentycznej. Wspólnotą, która ma rację bytu jest wspólnota Kościoła Walczącego, Cierpiącego i Tryumfującego z wszelkimi duchami niebieskimi adorującymi Chrystusa we Mszy Świętej, budująca każdą inną, godziwą i świętą wspólnotę katolickiego życia swym współudziałem i wstawiennictwem. Czy to zła wspólnota, bo nie używa nagłośnienia i nie widać jej kinetycznych wyczynów na Mszy świętej? Ale to zbyt duchowe i proste, żeby było atrakcyjne, a modernizm musi przypochlebiać najniższym instynktom, musi zaspokajać lenistwo, uruchamiać emocjonalnie i hormonalnie masy i tłumy w sposób prymitywny, by wykazać swoją liczebną przewagę i pozorowaną młodość, którą usiłuje zakryć falsyfikat religii, jaki zaproponował zamiast prawdy i liturgii głębokiej w religijne prawdy, musi zakryć starzenie się i umieranie modernistycznego tłumu, które następuje zamiast reklamowanej „wiosny Kościoła”.

Msza Wszechczasów jako korona mistycyzmu w liturgii w planie modernistów nie może zaistnieć w wolności i powszechności, bo jest rażącym oskarżeniem prymitywizmu liturgii, pustoty doktryny, którą zaproponowano zamiast Świętej Tradycji. To ona była prawdziwą więzią powszechności, czyli wspólnotowości i jedności doskonałej Kościoła. I nikomu nie musi przypochlebiać, bo jednocześnie kształtowała dzieci, wskazywała kierunek młodzieży, podnosiła słabych, uczyła nieumiejętnych, umacniała silnych, pocieszała chorych i słabych i opatrywała na sąd Boży umierających. Nie było piękniejszej więzi wspólnoty niż ta, która płynęła złotym łożyskiem Świętej Tradycji w Liturgii Mszy Świętej Wszechczasów. Dzisiejsza mowa o wspólnotowości to tylko propaganda modernizmu, wykluczająca najbardziej tych, którzy są zatroskani o jedność Kościoła.

6 myśli w temacie “Propaganda wspólnotowości contra jedność Kościoła w Tradycji Świętej.

Add yours

  1. Ja zaprzestałem chodzić na “novus ordo” bo to nie jest katolicka msza. Przykazanie kościelne zobowiązuje mnie do uczestnictwa we mszy świętej .Ale kościół nie zapewnia mi mszy katolickiej ,więc nie mogę spełnić obowiązku uczestnictwa we mszy niedzielnej .Pan Bóg w swoim przykazaniu nakazał mi dzień święty święcić i dał możliwość wypełniania tego przykazania, bo choć bym był nawet sam na pustyni to zawsze mogę dzień Pański uświęcić na różne sposoby. Modlitwą ,uwielbieniem i jak kto potrafi. Kościół niestety nie daje mi mszy katolickiej, więc dzień święty święcę jak tylko potrafię

    Polubienie

    1. Coraz poważniej patrzymy na taka postawę jak Pańska. To co się organizuje zamiast Ofiary Mszy Świętej staje się często zagrożeniem dla wiary i obyczajów. Takie cierpienia i rozterki sprawili nam ci, którzy nie wahają się mówić o tym, że do nieba nie idzie się samemu, ale nas w tych własnych pomysłach na Kościół w ogóle nie biorą pod uwagę. Wszystko, byle nie to, czym Kościół stał do XX wieku. I to ma być wspólnotowość? Jakie to zakłamane, żałosne i okrutne. Niby dobro dusz najwyższym prawem Kościoła. Nic z tego. Może dobro kieszeni, może dobro propagandy modernistycznej, kogokolwiek ale nie dusz, przywiązanych do Tradycji Kościoła. One znoszą zbyt wiele. O ich dobro dusz niewielu się martwi w tej całej wspólnotowości i różnorodności.

      Polubione przez 1 osoba

  2. Szanowny Panie Andrzeju, to bardzo smutne, co Pan piszesz, ale jednocześnie niedalekie od prawdy. Te wszystkie rydzyki, natanki, chmielewskie i glasy dostały placet od gości ubranych w purpurowe lampasy, aby tą resztkę wiary w umęczonych ludziach zgnieść i wydusić na heretycko – pogańskich transach organizowanych, a jakże, często w czcigodnych i zabytkowych kościołach, budowanych już przed wiekami z myślą o Mszy Trydenckiej. Odprawianie w tych kościołach czegokolwiek poza Mszą Wszechczasów jest profanacją, godną chłodnej stali miecza i czarnego prochu.
    Jakże zatem naiwni są ludzie, którzy jeszcze na to się składają, dając pożywkę żydomasońskiej egzemie, która objęła prawie cały Kościół.

    Polubienie

  3. Dobrze prawisz, Kaktusie „prawie”, bo ta „resztka”, która została, nie mogąc odbić tych szlachetnych kościołów rozpoczęła niezwykle roztropne i skuteczne budowanie niewielkich co prawda, ale godnych katolickiej Mszy oratoriów, kaplic i kościołów na niezależnych działkach, zabezpieczających wygodny plac procesyjny oraz parking dla przyjeżdżających z dalsza. A „resztka” nie śpi tylko ciężko od lat pracuje oraz przez modlitwę i pracę generuje w swoich środowiskach dziesiątki powołań do stanu kapłańskiego. Niestety czas kształcenia się tych powołań waha się od 10 do 20 lat. Taka jest obecnie cena za zdobycie wiedzy i umiejętności kapłańskich bez stacjonarnego seminarium na wzór pruskich koszar.

    Polubienie

  4. Przecież to prawda, z którą się dość często spotykamy przy spowiedzi, gdy spowiadający w konfesjonale kapłani przepraszają penitenta, że muszą wyjść, gdyż nie mogą tych bzdur słuchać. Novusowi księża sami tym wymiotują: „Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta – do kałuży błota.” 2 P 2,22

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz

Website Built with WordPress.com.

Up ↑